środa, 10 października 2007

Kasia

Droga z Armitsaru do Bikaneru. Nocna podroz pod dachem autokaru. Lezymy za zaslona wpatrujac sie juz w pustynne widoki. Kolejny hotel, kolejny dom.
Bikaner - fort i swiatynie dzinijskie, luksusowy hotel z wielkim wiatrakiem pod sufitem - cma rozwiewajaca suche, gorace powietrze. Wieczory na dachu z ktorego rozciaga sie widok na miasto - miasto, ktorego zyla jest siec rynsztokow z buro - krwista mazia. Mistao oszalamiajace wszystkie zmysly: sluch - bezustanne trabienie tuk - tukow, samochodow, motorow, ryksz, nawolywania ku nam ze wszystkich stron, wrzask setki dzieci wybiegajacych z uliczek..., wzrok - cala paleta barw na strojach, straganach, elewacjach, mam wrazenie, ze te barwy juz za moment wymieszaja sie ze soba gdyz to wszystko runie, cale miasto peknie, zawali sie..., wech - nozdrza atakuje naprzemian brzyjemny badz wstretny zapach, gotowane mleko, przyprawy, odchody, krew..., dotyk - czeste podawanie dloni chropowatych, klejacych, ciemnych, dzieciece raczki wsuwaja sie w moje...
To miastio po ktorym nie sposob spacerowac tak jak do tego przywyklismy, nie mozna sie zatrzymac, przyspieszone tempo by uciec od mdlacego zapachu, od widoku chorych psow. Trzeba uciekac tuk - tukiem, zwariowanym pojazdem przez zwariowane miasto.
Tylko jedna proba pozanania miasta od wewnatrz, reszte poznajemy z hotelowego dachu. Noc z teleobiektywem Olka, ktory odslania przed nami niewidoczne detale: spaca dziewczyna wtulona w czerwony koc na podlodze, rzezbienia fortu, porzucone obuwie, spiace krowy. Aparat niczym noktowizor po 30 sek. ukazuje nam Bikaner noca. Uroczysta kawa na dachu i przenosimy sie na Ksiezyc, oko teleobiektywu patrzy wglab kraterow.
Indie - napis usypany z pustynnego pisaku, z samotnych karlowatych drzew, skorpionow i herbaty z imbirem, napis ze sladow kopyt swietych krow.

Brak komentarzy: