środa, 10 października 2007

Kasia

Jaisalmer - przepiekne miasto, ktorego sercem jest XII wieczny fort, fort tetniacy zyciem, krete uliczki po ktorych przechadzaja sie garbate krowy, restauracje, misterne rekodzielo, ziarenko ryzu z wymalowanym imieniem, swiatynie, domy.
Jaisalmer - miasto plonace, miasto zemsty gdyz dzis Hindusi krzycza z bolu domagajac sie kary smierci dla Muzulmanina, ktory 2 dni temu zameczyl i zabil (jadac po trupach traktorem) 22 swiete krowy . Dzis wszystkie sklepiki sa pozamykane, kobiety i dzieci poznikaly z ulic, gdzieniegdzie slychac krzyk tlumu, widac dym i mezczyzn uzbrojonych w kije.
Jaisalmer - noz na pustyni pod ugwiezdzona kopula, wyruszamy w towarzystwie zwarioanego Hindusa. Po drodze spotkanie z jego ojcem z wielka proca, potem jego dom rodzinny na pustyni, a potem juz tylko wydmy, uboga sucha roslinnosc, ogien i gwiazdy. Poruszajace sie cienie na piasku.
Jaisalmer - suche, gorace powietrze zawieszone w okrytarzach najpiekniejszego miasta jakie dotad ujrzalam.
Kolejny Aniol na naszej drodze. Rozlozeni z plecakami czekamy na dworcu autobusowym w Abu Road. Podchodzi do nas mezczyzna w bieli zapraszajac na swa farme. To czysta goscina, nie chce od nas pieniedzy. Czekamy 2 godz. na swiatlo dnia by moc trafic na ten skrawek swiata. Podczas tych 2 godz. Aniol pokazuje nam slajdy z podrozy, wyciaga z torby latarke, oklejona plastrem plastikowa przegladarke do slajdow. Czary sie rozpoczely - obrazy przedstawiaja widoki, ludzi, zwierzeta, sa wspaniale, z podekscytowaniem oczekuje na kolejne (spotkalam swego mistrza fotografii). Nasz Aniol opowiada o sobie, w kolejnych odslonach dowiadujemy sie ze nasz farmer byl marynarzem, flecista, pisarzem, tworca oper, uczniem wyrzuconym ze szkoly gdyz za duzo pytal, mowi, ze mamy powrocic do Indii zanim umrze. Lezymy na dworcu na plecakach pod skrzydlem Aniola.
Farma okazuje sie zarosnietym trzcina cukrowa, truskawkami, kukurydza, pomaranczowymi kwiatami miejscem ze skromnym domem, malym domkiem w ktorym spimy i przedziwnym kregiem z rusztowaniem dachu na ksztalt strzaly wskazujacej niebo. Wokol malownicze gory, lasy zamieszkane przez gepardy i tygrysy, male lustra jezior. Nad nami jaskinia w ktorej mieszkal przez 8 lat nasz przyjaciel w bieli. Jest tu studnia i male palenisko na ktorym "uczen" (tak sie domyslamy) Aniola przygotowuje najwspanialsze posilki.
Dzien uplynal na zachwytach - zachwyt gdy ogladamy misterne koronki rzezb w marmurze dzinijskich swiatyn (swiatynia ukazana w Barace), zachwyt gdy jedziemy jeepem przez te magiczna kraine, zachwyt gdy spogladamy noca w ugwiezdzone niebo.
Indie- napis wykuty w bieli marmuru, napis ze sloni przenoszacych na swych trabach postac, napis ze slodkiego zapachu plonacego drewna, napis z kilkumetrowego materialu z ktorego powstaje turban - spirala mysli.
I jeszcze park w Mt Abu w ktorym za 10 rupi ogladamy dwu minutowy pokaz magii.
Nasz Aniol w kolejnych odslonach opowiada o tym, ze zabil broniac zycia ludzkiego 12 tygrysow, w jego operze wystapilo 40 dzieci, kazde jego slowo jest wazne...
Poranek na farmie - pomaranczowe swiatlo , ziolowa herbata i pozegnanie z naszym dobroczynca. Za 2 godz. wyruszamy w dalsza droge...

Brak komentarzy: