środa, 10 października 2007

brzenczu

Uff...dotarlismy do Udaipuru.
Jakze dobrze odpoczac nad jeziorem Pichola, z pieknymi palacami, swiatyniami, waskimi uliczkami - wszystko to zas w cieniu gor porosnietych palmami.
Ostatnie dni byly tak intensywne, ze nie bylo mozliwosci napisania nawet paru slow. Uswiadomilem sobie rowniez ze dotarlismy do polmetka wyprawy (przed nami jeszcze wiele tysiecy kilometrow do pokonania).
Indie to kraj niezwykly pod wieloma wzgledami. To, co do tej pory wydawalo mi sie normalne, w Indiach uchodzi za odstepstwo od normy. Obserwuje to co sie wokol mnie dzieje i czestokroc tego nie rozumie - zyjemy w calkiem innej kulturze. Z pewnoscia wszystko to znajduje swe uzasadnienie, ja jednak nie jestem w stanie do tego dojsc. Ulice, ludzie, czynnosci, ktore wykonuja - wszystko wyglada inaczej. Pewnego wieczoru, tuz po zachodzie slonca, gdy wiekszosc Hindusow szykuje sie do posilku, usiadlem na dachu naszego budynku. Obserwowalem jak wspolnie - cale rodziny gromadza sie na dachach swych lepianek, rozpalaja ogniska, ubijaja ciasta na ciapaty (wszechobecna strawa). Uwage ma zwrocila jednak kobieta, ktora na dachu malej kuchenki szykowala sie do snu. Trudno opisac mi ogrom czynnosci, ktore wykonala - jedyne co moge powiedziec to to, iz nie znajdowalem w jej trudzie pracy zwiazku przyczynowo - skutkowego. Podchodzila na skraj dachu, cos zrobila, poprawila kocyk by podejsc w inne miejsce, wykonac jakis gest, przeniesc kocyk w inne miejsce i tak przez dobre pol godziny. Nie rozumie rowniez zasad ruchu drogowego. Indie jako zaprzeszla czesc Imperium Brytyjskiego odziedziczyly po wyspiarzach lewostronny ruch drogowy. Kierowca siedzi po prawej stronie. Nie dosc, ze siedzac na miejscu pasazera raz za razem naciskam niewidzialny hamulec, to jeszcze ten dziwny zwyczaj. Otoz ilekroc kierowca pedzi drogami (ruch drogowy w Indiach to osobna historia - rzeka) i widzi z naprzeciwka zblizajacy sie samochod, jakby nigdy nic zjezdza na prawy pas. I tak jedzie na zlamanie karku, na zderzenie czolowe, w momencie zas gdy pasazer ma doznac zawalu serca, nagle zjezdza na lewy pas i jedzie dalej. Twarz jego nie zdradza najmniejszej emocji - nie robi tego dla jakiejs wewnetrznej satysfakcji czy aby podniesc sobie poziom adrenalimy - po prostu ot tak. Nie rozmumie - ale szanuje. Co innego ulice. Tu spaceruja mezczyzni trzymajac sie za dlonie - poklepuja sie przyjacielsko, przytulaja. Na kazdym kroku widac wiez laczaca mezczyzn. Nigdy zas nie uraczysz w Indiach damsko - meskiego spacerku pod reke. Jest to niedopuszczalne.
Ostatnie dni nauczyly nas rowniez, ze nie nalezy podchodzic do ludzi stereotypowo. Z tym mamy problem. Ulice pelne sa naganiaczy - ludzi ktorzy chca cie gdzies zaprowadzic, cos sprzedac - zazwyczaj wyciagnac jakies pieniadze. Najpierw podejdzie do ciebie, zapyta o imie i kraj, z ktorego pochodzisz. Potem sie przedstawi i kiedy zapyta czy podobaja sie Indie, zazwyczaj przechodzi do ataku. Jak dasz sie juz gdzies zaciagnac to conajmniej pol godziny trwa proba wydostania sie czy to ze sklepu czy domu prywatnego. Stereotypowe podejscie europejczyka to zazwyczaj ignorancja badz zdecydowana odmowa - w koncu po 50 takich doswiadczeniach znajac mechanizm dzialania naganiaczy nie jest sie w stanie ragowac. "Hello", "What is your country?", "What is your name?"
Po calonocnej przeprawie z Jodpuru lezalem na betonie (ludzie leza tu doslownie wszedzie) pewnego dworca autobusowego w AbuRoad i patrzalem w gwiazdy. Jak zwykle wokol zgromadzila sie calkiem spora grupa Hindusow, ktorzy w milczeniu obserwowali dziwo, jakim jest bialy czlowiek. Pomyslalem sobie - "dobrze, ze jest 4 nad ranem, naganiacze jeszcze spia". I czas plynal powolutku. Cala nasza polska grupa czekala na kolejny transport do MtAbu - miejscowosci, gdzie znajduje sie wspanialy kompleks dzinijskich swiatyn Dilwara. Nagle cisze przeszyl donosny glos za moich plecow - "What is your country?" Hm...pomyslalem, zaczelo sie. Byl to okolo szescdziesiecioletni mezczyzna o niezwykle jasnej karnacji. Mial na sobie biale, hinduskie odzienie. Stereotypowo odpowiedzialem "Poland" i kiedy zaczalem kombinowac jak tu uniknac dalszego dialogu on powiedzial, ze byl w Polsce gdy wracal ze Szwecji. Dalsza czesc tego wczesnego poranka to herbata, ktora nam postawil (kupil wrzatek i zaparzyl wlasna herbate) ogladanie slajdow (mial przy sobie pare skrzynej pelnych slajdow z jego podrozy i nie tylko). Bardzo szybko okazalo sie, ze jest to czlowiek niezwykly i czarujacy. Zaproponowal nocleg na jego farmie 12 kilometrow od MtAbu. Zgodzilismy sie. Kupil nam bilety, powiedzial, ze jestesmy jego goscmi.
Farma Inder`a Dana to miejsce niezapomniane. Wokol piekne gory, jaskinie, palmy, wspaniala roslinnosc, jeziorka. Przygotowal dla nas sniadanie opowiadajac o swym zyciu. Pisarz, twora oper, pogromca tygrysow ludojadow z poludnia Indii, pilkarz, podroznik i samouk - erudyta. Wspaniale swiatynie dzinijskie faktycznie okazaly sie wspaniale ale nic to. MtAbu to spotkanie z Inder`em, jego wieczorne opowiesci przy lampie naftowej, wspolne posilki, gwiazdy, spiew chrzaszczy. Inder przez wiele lat przyjmowal na swa farme sieroty - dzieci bez przyszlosci, ktorych w Indiach jest bardzo wiele - karmil je i uczyl - zalozyl mala szkole. Wszystko to sie jednak skonczylo - zabraklo srodkow. Inder jest czlowiekiem usmiechnietym, skromnym o niezwylej zyciowej madrosci. Nad jego farma, w jednej z jaskin spedzil 8 lat.
Pare dni wczesniej, jeszcze w Jaisalmer mialy miejsce rowniez ciekawe dla nas chwile. Jedna z nocy spedzilismy na pustyni pod gwiazdami. Zabral nas tam wiecznie - gadajacy Hindus Dudu. Zanim jednak moglismy sluchac jego opowiadan, spiewu, sprobowac miejscowego bimbru z bananow, poznalismy jego rodzine. Prawdziwa pustynna wioska - bieda, mnostwo dzieci, kozy, ubogie budynki. Tam siedzac na dziedzincu lepianki jego rodzicow, obserwowani przez chyba cala spolecznosc wioski, pilismy herbate imbirowa z mlekiem.
To jednak co stalo sie nastepnego ranka dosc nas zaskoczylo. Po uroczej pustynnej nocy, oswiadczynach Dudu (poczul slabosc do naszej Eweliny) wrocilismy do Jaisalmeru. Wiedzielismy, ze cos sie wydarzylo, ze jakis muzulmanin zamordowal dwadziescia kilka swietych krow, ze bedzie jakas manifestacja. Nagle z hotelowego pokoju uslyszalem jakies krzyki. W chwile pozniej siedzielismy juz na dachu obserwujac rozwoj akcji. Manifestacja przerodzila sie w bitwe pomiedzy Hindusami i muzulmanska czescia spolecznosci Jaisalmeru. Wkroczyla Policja z palami, wielkimi tarczami ochronnymi. Chwile pozniej zaczal plonac hotel okolo sto metrow od nas. Niezly material do filmu - myslimy. Otwieramy zaryglowane drzwi hotelu i ruszamy w miasto. Gdzieniegdzie przebiegaly grupki Hindusow z kijami, kawalkami plotow - wszystkim co bylo pod reka. Cala akcja rozgrywala sie dwie ulice od nas - nie mielismy tam jednak dostepu - policja zablokowala dojscie.
Teraz siedze w kafejce w Udajpurze - dwa dni odpoczynku i ruszamy dalej - Agra, Waranasi, potem na poludnie - Madras, Kerala, Goa - dobre pare tysiecy kilometrow. Chce wycisnac z kazdej chwili to co najwazniejsze - czas leci. Pozdrowienia dla wszystkich. mamy problemy z zrzucaniem - net jest tu naprawde wolny, ale sprobujemy dzisiaj po raz kolejny.

1 komentarz:

Unknown pisze...

No PAWEłKU NARESZCIE JAKIEś WIEśCI!!!BAWCIE SIę I POZDROWIENIA SLA WSZYSTKICH SISTER :)))