sobota, 20 października 2007

Jacek

Indie (wlasciwie Republika Indii) sa najwieksza demokracja na swiecie, jesli wziac pod uwage liczbe ludnosci kraju - ponad miliard i sto milionow. W zyciu codziennym Hindusow zywe jest jednak ciagle to, co w Europie nazywa sie systemem kastowym. W najwiekszym uproszczeniu mowa jest o czterech kastach: braminach, kszatrijach, wajsjach i siudrach. Do tych ostatnich bywaja zaliczani niedotykalni. Jesli nie uciekac sie do takiego uproszczonego obrazu rzeczywistosci okazuje sie, ze istotniejsze znaczenie maja znacznie bardziej zroznicowane tzw. dzati, do ktorych przynaleznosc zwiazana jest mocniej z rodzajem wykonywanego zajecia, slabiej z dziedzicznoscia. Czlonkowie roznych kast, czy dzati, w praktyce posiadaja status spoleczny nierzadko tak rozny, ze przeczacy, jak sie wydaje, ideom demokracji (wolnosc i rownosc). Malo kto zdaje sobie sprawe, ze procz wspomnianych codziennosc indyjska wyraznie wyznacza istnienie czegos w rodzaju piatej kasty. Kasty turystow. Turystow traktuje sie inaczej. Powszechnie akceptowana sprawa jest funkjonowanie dwoch systemow cenowych. Wyludzanie pieniedzy od turystow, celowe dezinformowanie ich, notoryczne oklamywanie nie uchodzi wsrod wiekszosci Hindusow za karygodne. Przeciwnie. Jest dobrym sposobem na zycie, zarabianie pieniedzy, czy tez, jak okreslil to spotkany w Abu Road Inder Dan, wyszarpywanie pieniedzy. Nasz spotkany w Abu Road gospodarz farmy w Mt Abu, gdzie spedzilismy noc zamknieci w niewielkiej izbie, ktorej sciany uchronic nas mialy przed niebezpieczenstwem ze strony dzikich zwierzat (niedzwiedzi i leopardow), jest postacia ze wszech miar wyjatkowa. Wydaje sie, z przenikniety jest rzadko spotykana wsrod Hindusow swiadomoscia moralna, zwlaszcza w kontekscie spolecznym, co zbliza go do szeroko pojetego humanizmu, za ktorego zrodlo zwyklismy uwazac Europe. Jest mezczyzna juz ponad szesdziesiecioletnim (choc moze, kto wie, starszym jeszcze), bylym marynarzem, ktory w swym dlugim zyciu zawital niemal do wszystkich krajow Europy, zwlaszcza wschodniej, w tym takze, przejazem, do Warszawy. Jest takze zabojca pietnastu tygrysow - zabojcow ludzi, bylym polawiaczem perel, fotografem amatorem (niezlym), jest pisarzem bajek, powiesci, tworca poematow i oper, takze w jezyku angielskim, sporadycznie aktorem i rezyserem, ateista, ma niezrownane poczucie humoru. Ostatnio farma jego sluzyla za osrodek, w ramach ktorego staral sie umozliwic kilkunastu sierotom przygotowanie do normalnego zycia. W Indiach sieroty nie maja przyszlosci. Jego przedsiewziecie, niestety, upadlo. Z braku finansow. Po nocy spedzonej na farmie wspinamy sie na otaczajac ja skaly i znajdujemy jaskinie, w ktorej Inder mieszkal przez osiem lat, prawdopodobnie zanim na farmie pojawily sie zabudowania. Przepiekna przyrodniczo okolice farmy w Mt Abu otaczaja swiatynie dzinijskie, sikhijskie, wisznuickie, siwaickie, niedaleko jest jakis niewielki kosciol katolicki.
Wracajac do kwestii turystow. Miastem, w ktorym oszukancza bezczelnosc naganiaczy i handlarzy wyrosla do mocno irytujacych rozmiarow jest oslawiona Agra. Znajduje sie tutaj najslynniejszy na swiecie pomnik wystawiony z milosci do kobiety - Taj Mahal, grobowiec przedwczesnie zmarlej zony SzachDzachana, Mumtaz Mahal. Biale mury kunsztownie zdobionej budowli wznosilo przez ponad dwadziescia lat okolo dwudziestu tysiecy ludzi. Istnieje przekaz, ze po zakonczeniu budowy odcieto im prawe dlonie lub kciuki, by nie mogli nigdy powtorzyc budowy rownie olsniewajacego swiadectwa architektonicznej inwencji. Wedlug innego przekazu SzachDzachan kazal oslepic architekta, by ten nie mogl powtorzyc sukcesu rownie spektakularnego jak Taj Mahal . Sa i inne powody, dla ktorych widok Taj Mahal budzic moze odczucia mocno mieszane. Wspomnialem juz o bezczelnosci naganiaczy i handlarzy wciskajacych najrozniejsze pierdulki kazdemu przechodzacemu turyscie, proponujacych ceny czesto dwudziestokrotnie przekraczajace wartosc oferowanych towarow, nie dajacych sie odpedzic predzej niz po kilkunastu jasno wypowiedzianych odmowach zakupu. Wstep na teren oslawionego sanktuarium pociaga za soba koniecznosc uiszczenia ogromnie wygorowanej oplaty. Z tego, co wyczytalem przed wejsciem jest to 5 $ i 750 rupii. Naturalnie oplata ta dotyczy tylko nie-hindusow. Miejscowi moga napawac sie widokiem bialych murow slynnego grobowca za jedyne 20 rupii. Chyba dlatego w kilkiusetmetrowej kolejce przed wrostami prowadacymi w kierunku marmurowego sanktuarium zdecydowanie przewazaja Hindusi. Europejczykow widze kilku. Trzeba wspomniec, ze zupelnie nie funkcjonuje wsrod Hindusow to, co moglibysmy w Europie okreslic jako kulture zwiedzania. Bedac w Mt Abu zaobserwowalismy to odwiedzajac kompleks swiatynny Dilwara. Znajduja sie w jego obrebie dzinijskie swiatynie, z ktorych najstarsza zbudowana zostala w XII (lub XIII?) wieku. Sciany marmurowych swiatyn, arowno od zewnatrz, jak i od wewnatrz, pokryte sa niesamowita iloscia filigranowych rzezb o oszalamiajacj, niwiarygodnej wrecz kunsztownosci cechujacej zwlaszcza wykonanie miriadow detali. Tutejsi zwiedzajacy nie wachaja sie wciskac paluchow w niewielkie otwory rzezbien (w jakim celu? - to dla mnie tajemnica), sprawdzac szarpaniem wytrzymalosc filigranowych kolumienek podtrzymujacych miniaturowe, cudowne plaskorzezby mitycznych postaci i korowodow sloni, siadac na nieomal tysiacletnich postumantach, oblapiac naturalnej wielkosci postaci bogin, by ladnie wygladalo w rodzinnym albumie (w srodku nie wolno robic zdjec). Wszystko odbywa sie przy niemej akceptacji ze strony pracownikow obslugujacych turystyczne aspekty swiatynnego kompleksu. Dobrze przynajmniej, z nie pluja betelem na marmurowe posadzki. Podejrzewam, ze sprawa moze przedstawiac sie podobnie w wnetrzu Taj Mahal. Podejrzewam, bo nie wchodzimy do srodka. Za to udajemy sie wzdluz murow na druga strone Taj Mahal, tam, gdzie plynie Jamuna, swieta rzeka Hindusow, bioraca poczatek w Himalajach, przeplywajaca przez Delhi i Agre, wpadajaca do Gangesu. Brzeg rzeki z Taj Mahal w tle wyglada tragicznie. Na calej jego dlugosci, z obu stron, pas smieci. Jesli chodzi o czystosc wody to wydaje mi sie, ze predzej zdecydowalbym sie na kapiel w katowickiej Rawie, niz w tutejszej Jamunie, choc ta ostatnia, trzeba przyznac, smierdzi nieco mniej intensywnie. Ale jej powierzchnia upstrzona jest najrozniejszymi odpadkami, wodny odmet niesie nieoczyszczone w zaden sposob, rozcienczone odchody mieszkancow calej Agry. Oto otoczenie jednego z siedmiu cudow swiata, wspanialego Taj Mahal. Czym predzej opuscilismy miasto najbezczelniejszych naciagaczy w Indiach zmierzajac ku swietemu Benares, jednemu z najstarszych zamieszkanych miast na swiecie.
W Benares panuje dusznosc przesiaknieta dymem stosow pogrzebowych, chmurne niebo zlewa sie w oddali z majestatycznie sunacymi wodami swietego Gangesu. Benares opuszcamy po kilku dniach przemieszcajac sie koleja na poludnie ku Madrasowi. Ponad dwa tysiac kilometrow pokonujmy w niespelna dwie doby. Madras jest kolejnym miastem, w ktoryym dlugo nie zabawimy. To po prostu duza metropolia. Dzis jedziemy dalej na poludnie, do Pondicherry, gdzie mamy zamiar odnalezc droge do Auroville, dawnej komuny naroslej, o ile sie nie myle, wokol miejsca pobytu Sri Aurobindo.
Specjalne pozdrowienia dla Wojtka Pastuszki (dzieki za info!).

Brak komentarzy: