poniedziałek, 1 października 2007

Jacek

Trzydziesci kilometrow na poludnie od Bikaneru na pustyni Thar w wiosce Deshnoke jest swiatynia gdzie, wedle tradycji, pewna kobieta bedaca wcieleniem Durgi zapragnela przywrocic do zycia swego syna gawedziarza. Skutkiem jej wysilkow swiatynie zamieszkaly tysiace szczurow - przemienionych pustynnych gawedziarzy oczekujacych powrotu do zycia w ludzkiej postaci. Szczury sa tam do dzis.
Jest popoludnie 1 pazdziernika, z nieba splywa obezwladniajacy zar. Gdy wsiadamy do bialego autobusu o zewnetrznych scianach gesto zabryzganych slina czerwona od przezuwanego betelu wypluwanego przez okna autobusu odczas jazdy, termometr wskazuje 48,9 stopni Celsjusza. Jest poniedzialek. Zanim wydostaniemy sie z miasta jedziemy ulicami zatloczonymi trabiacymi bezustannie tuk-tukami, samochodami, ciezarowkami, motocyklami, autobusami. Miejscami nad gestniejacymi na skrzyzowaniach wehikulami goruja sunace dostojnie wielblady ciagnace plaskie wozy z siedzacymi na nich wieczniepatrzacymi Hindusami. Pomiedzy tym wszystkim wielkouche krowy spokojnie przechadzaja sie, nie niepokojone. Przed zamknietym przejazdem kolejowym upal staje sie nie do zniesienia. Wysiadam, by przykucnac w cieniu obok kierowcy nad przeplywajacym w dole cuchnacym sciekiem. W powietrzu przesyconym smrodem wydalin miasta kierowca pyta czy nie pochodze z Japonii. W poblize autobusu przenika niemal czarna kobieta w zakurzonym sari. Powtarzajac "Halo, halo" (jedyne slowo, jakie zna w jezyku angielskim) prezentuje trzymane na ramieniu niemowle o rozbitej, przewiazanej brudnym zakrwawionym bandazem glowie. Na krwawej plamie na glowie dzaiecka klebia sie muchy. Jeszcze w MacLeod Ganj doszly nas sluchy o praktykach zebrzacych rodzin, w ktorych skutecznosc codziennego zajecia bywa podnoszona przez lamanie dzieciom rak lub nog. Niektore kobiety nauczone juz, ze turysci niechetnie rozdaja pieniadze, prosza o zakup mleka dla dzieci. Miedzy nimi i pobliskimi sklepikarzami istnieje jednak obustronnie korzystny uklad. Gdy po zakupie kartonu mleka turysta z uspokojonym sumeniem znika za rogiem, kobiety odnosza mleko do sklepikarza, u ktorego zostalo przed chwila kupione, i odbieraja czesc pieniedzy pozostawionych przez turyste.
W tlumie gromadzacym sie przed zamknietym przejazdem przeplywaja spokojnie plamy zolto-pomaranczowo-czerwonych, niebiesko-zielono-zoltych, czerwono-zielonych, fioletowych, blekitnych sari. Z rozwartego w usmiechu otworu ust zujacego betel mezczyzny wyrastaja dwa pienki poczerwienialych zebow. Szczelina ust jak wypelniona swiezym, krwistym, dymiacym jeszcze kawalem bawolej watroby, ktory pracowicie przezuwa mezczyzna o wypadajacych zebach w bialej koszuli i blekitnych spodniach.
Po jakims czasie dojezdzamy na miejsce. Pokryta plasko rzezbionymi ornamenatmi roslinnymi swiatynia otwiera swoje kute w srebrze wrota, by ukazac wnetrze wciaz zamieszkane przez tysiace swietych szczurow. W centralnym pomieszczeniu gniezdza sie ludzie karmiacy szczury i skwapliwie pozerajacy resztki pozostawione przez lazace wszedzie kosmate i szare stworzenia. Uwaza sie, iz spozycie pokarmu napoczetego przez swietego szczura przynosi powodzenie. Podobnie widok bialego szczura. Na dziedzincu swiatyni bezustannie grana jest muzyka, spiewane sa stosowne inwokacje, zagluszane sa popiskiwania szczurow. Po prawej jest niewielki budyneczek z oltarzykiem umieszczonym posrodku. Mozna obejsc oltarzyk waskim przejsciem, pomiedzy ciasno rozstawionymi scianami, z ktorych co i raz, poprzez ukryte otwory, wypelzaja szczury. Nad dziedzincem rozwieszono siatke, ponad nia dziesiatki golebi, uwieszeni na scianach robotnicy maluja ornamenty swiatynnych murow na niebieskie, czerwone i zielone kolory.
Opuszczamy miejsce unikajac wyludzajacych pieniadze podrostkow i dzieci. Na skrzyzowanie, na ktorym zatrzymuje sie autobus odprowadza nas ciekawska gromada dzieci, nastoletnich chlopakow, woz ciagniety przez wielblada, niosacy zmeczonych chlopcow i mezczyzn o przekrwionych bialkach oczu i nieskazitelnie bialych zebach swiecacych na tle czarnych niemal twarzy.

Brak komentarzy: